- Co tam masz? - zapytała Denise, kiedy pojawiła się w drzwiach.
Denise była siedmioletnią, krótkowłosą blondyneczką z sali trzysta dwanaście. Miała dziwną tendencję do pojawiania się znikąd, a jej temperament dorównywał kobiecie po czterdziestce. Wszędzie jej było pełno.
Lena odłożyła notes na szafkę i uśmiechnęła się do niej.
- Same bzdury, maleńka - rzekła zdawkowo. - Chodź. Mam pyszne ciasteczka.
Dziewczyna wiedziała, że dociekliwość Denise może załagodzić jedynie czymś słodkim, a najlepiej, żeby była to wata cukrowa, lub cokolwiek tak obrzydliwie słodkiego, że można puścić pawia po kilku kęsach. Des poczłapała do jej łóżka, wyciągając szyję, by zobaczyć, o jakich ciastkach mowa i nie zawiodła się.
- Moje ulubione! - pisnęła, pochwycając od razu całą miseczkę i siadając w końcu łóżka Leny, zaczęła wpychać je sobie szybko do ust. - Mam mało czasu. Mama poszła do doktora Warda i pewnie zaraz wróci.
W ciągu minuty pochłonęła cztery ciastka i machając dłonią wybiegła na korytarz, zapewne śpiesząc do własnego pokoju. Matka Denise była "apodyktycznym monstrum", który nie pozwalał córce jeść nic słodkiego, nie zdrowego czy szkodzącego szkliwu jej ząbków. Pewnie dlatego dziewczynka tak często odwiedzała Lenę- wiedziała, że ta ma dla niej zawsze coś do schrupania.
Kiedy tylko Des zniknęła za drzwiami pojawiła się w nich Connie.
Connie była śliczną, niską blondynką o zawsze uśmiechniętych oczach i była najlepszą przyjaciółką Leny. Pokój szpitalny był teoretycznie tylko Leny, ale w praktyce Conn spędzała w nim niemal trzy czwarte swojego życia. Każdego dnia przynosiła świeże owoce, soki lub coś ciekawego do poczytania. Tak było już dwa miesiące. Dwa przerażająco długie miesiące spędzone w szpitalnym, jednoosobowym pokoju, w oczekiwaniu na dobre wieści. Rak jajnika, którego zdiagnozowano przypadkiem trzy miesiące wcześniej podczas badania USG nie rósł już i nie dawał przerzutów, co niewątpliwie było pozytywem.
Kiedy jej lekarz, doktor Ward, przyjął ją do kliniki był bardzo zdziwiony faktem, że nowotwór, zwykle pojawiający się u kobiet po czterdziestce, zaatakował tak młodą, dopiero dwudzesto trzy letnią dziewczynę.
Ze wspomnień wyrwał ją głos Connie.
- Hej, Lena? Jesteś tu? Znów odpłynęłaś.
Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco, na co blondynka pokręciła ze zrezygnowaniem głową.
- Jak się dziś czujesz? - zapytała.
- Całkiem nieźle - odpowiedziała Lena machinalnie.
Jakkolwiek się czuła, była to jej stała odpowiedź, bo nie chcąc martwić Connie, mogła nawet skłamać.
- Wyglądasz dzisiaj znacznie lepiej - przyznała Conn, podając jej duże, zielone jabłko, a sama chwyciła za banana, którego zjadła w kilka sekund.
Lena roześmiała się, przeczesując palcami włosy. Kiedy spojrzała na dłoń, trzymała w niej kępkę włosów.
- Zaczynają wypadać - szepnęła, spoglądając oczami pełnymi łez na przyjaciółkę.
Każdy, kto kiedyś miał okazję poznać Lenę wiedział doskonale, że jej włosy były dla niej czymś niesamowicie ważnym. Nikomu, z wyjątkiem jednego fryzjera nie pozwalała ich dotykać, a sama pielęgnowała je na wszystkie możliwe sposoby. Teraz, widząc je w swojej dłoni, wypadające kępka po kępce, nie mogła uwierzyć, że straci je całkowicie w najbliższym czasie.
Connie przytuliła ją bez słowa, jedynie delikatnie głaszcząc po plecach. Czuła, że musi coś zrobić, ale widząc przyjaciółkę kompletnie załamaną, nie potrafiła nawet logicznie myśleć.
- Lena, proszę. Nie myśl o tym w tych kategoriach. Przecież wiesz, że one odrosną. Pewnie będą jeszcze piękniejsze niż wcześniej - powiedziała blondynka. - Ej, dziewczyno. Weź się w garść. Masz dziś gwiazdorskie odwiedziny! Nie chcesz chyba wyglądać jak ta baba z cukierni na Leicaster Square?
Na samą myśl o Pani Wyglądam-Jak-Hagrid uśmiechnęły się obie. W tej cukierni, mimo tragicznej obsługi, można było zjeść najlepsze ciastka kremowe w mieście.
- Nie wiem, czy chcę się z nim widzieć - powiedziała wreszcie Lena, prostując się.
Connie o mało nie zakrztusiła się pestką brzoskwini, kiedy to usłyszała.
- Czy ty właśnie powiedziałaś, że nie chcesz zobaczyć się z Ollym Mursem? - pisnęła, odzyskując oddech.
Oczami prawie przebiła jej czaszkę na wylot i spowrotem. Lena wiedziała, że Conn będzie wściekła i nie miała zamiaru jej mówić, ale jak zwykle uszło jej to mimochodem.
- Nie chodzi o to, że nie lubię jego muzyki. Wiesz, że tak nie jest - wyjaśniła szybko, zauważając napięte mięśnie żuchwy i zaciśniętą szczękę Connie. - Po prostu moim zdaniem to, co robi nie jest szczere. Jest popularny. Pewnie jego PR-owiec, lub ktoś taki, kazał mu tu przyjść i pokazać się z tej miłosiernej i niosącej pomoc strony.
Connie rozzłościła się jeszcze bardziej.
- Do reszty zgłupiałaś. Jakikolwiek by nie był, przyjdzie tu dzisiaj i nie wiem, jak możesz nie skorzystać z tej okazji.
Connie była fanką Ollego od czasów, kiedy pierwszy raz zobaczyła go na szklanym ekranie, podczas castingów do X-Factor. Chodziła na wszystkie koncerty w okolicy, czasami zmuszając do tego samą Lenę, miała z nim masę zdjęć, autografy oprawione w ramki i powieszone nad łóżkiem oraz wszystkie płyty, kupione w dniach premiery. Potrafiła czekać godzinami w kolejkach, by tylko zdobyć coś związenego z Mursem.
Miała też innych idoli, ale żadnemu nie poświęcała tyle czasu, co Ollemu, co pozwalało myśleć Lenie, że ta do reszty straciła rozum.
- Wiem, że bardzo chcesz go widzieć. Co ty na to, żebyśmy zrobiły małą podmiankę? Ja schowam się gdzieś w składziku sprzątaczek, a ty położysz się tu i będziesz mnie udawała?
Connie oczy zaświeciły się na sam taki pomysł, ale już sekundę później skarciła przyjaciółkę wzrokiem, wiedząc, że nie mówi poważnie.
- Czyli na początek pozbywamy się tych złych pomysłów, tak? Proszę, zamknij już tę swoją jadaczkę i wkładaj to - Connie rzuciła jej czerwony dres, który swoją drogą wyglądał na nowy i bardzo drogi.
Lena odpowiedziała jej skwaszoną miną.
- Możesz przestać wydawać fortunę tatuśka na prezenty dla mnie?
Conn udała, że wcale tego nie usłyszała, ale uśmiechnęła się pod nosem.
Pan Loge był właścicielem dużego, dobrze prosperującego wydawnictwa. Był przy tym, jak to mówią "dużym dzieckiem", co mogło tłumaczyć jego miłość do wszelkiego rodzaju kolejek elektrycznych, których posiadał chyba tysiąc, a może i więcej. Matka Caroline była niedoszłą pisarką i to właśnie przez swoją niewydaną książkę poznała swojego przyszłego męża.
- Sam podarował mi kartę kredytową, więc nie może mieć teraz do mnie o to problemów. Daj spokój, idź się przebrać i to teraz - poleciła, podając jej jeszcze białą koszulkę z granatowym logo Yankeesów i wielkim numerem "32" na plecach, który był zastrzeżony dla Elstona Howarda. Być może była to zbieżność nazwisk, ale Lena to właśnie jego najbardziej sobie upodobała. Tego nie mogła się spodziewać, więc cieszyła się niesamowicie, próbując nawet namówić Connie na to, by jej nie zakładać i oprawić w ramę. Blondynka kategorycznie się nie zgadzając, siłą wepchnęła jej do prywatnej łazienki.
Lena była typem "pięknej chłopczycy" zakochanej po uszy w sporcie. Ciągle mówiła o baseballu i żużlu, co doprowadzało jej znajome do histerii, ale za to imponowało wszystkim chłopcom z jej szkoły średniej, przez co często była zapraszana na randki, na które z zasady nie chciała chodzić.
Connie pięć razy pukała, zanim Lena była już gotowa wyjść. Najwięcej czasu zabrało jej spięcie włosów w luźny kucyk. Były tak słabe, że bała się cokolwiek z nimi zrobić.
- Gotowa? - zapytała Connie. - Myślisz, że jest już w drodze? - piszczała podekscytowana.
Lena usiadła na świeżo posłanym łóżku, zauważając idealny porządek w pokoju, co pewnie było sprawką jej przyjaciółki.
- Och, mam nadzieję, że nie - wyrwało się Lenie, co nie umknęło uwadze Caroline. - To znaczy chciałabym, ale weź pod uwagę fakt, że jest dopiero ósma rano. Nie zjadłam nawet śniadania! - wymyśliła na prędce, próbując się usprawiedliwić.
- Powinni mi dopłacać za znoszenie twojego towarzystwa - zaśmiała się blondynka, przewracając oczami.
Po kilkunastu minutach w drzwiach pojawił się Summer. Był to wysoki, postawny chłopak noszący kozią bródkę, którego ręce, zazwyczaj zasłonięte kitlem, pokryte były licznymi tatuażami. Wydawać by się mogło, że nadaje się on bardziej na zlot motocyklowy niż do podłączania kroplówek, ale nic bardziej mylnego. Summer był zawsze szeroko uśmiechnięty i służył pomocą w każdej dziedzinie, o cokolwiek by się go nie poprosiło. Lenie czasami wydawało się, że zna on każdego w mieście, co było oczywiście nierealne.
- Cześć, małpko. Cześć, przyjaciółko małpki - przywitał się, kłądąc tacę ze śniadaniem na małym stoliku w kącie pokoju.
Minę miał nie do końca radosną, a worki pod oczami bardziej widoczne, niż zwykle.
- Cześć, baranku - odpowiedziała Lena z szerokim uśmiechem - Nie za długo na nogach?
Summer machnął ręką, jakby chciał powiedzieć "Daj spokój, jest w porządku", ale jego mina nie wyrażała nic podobnego. Wręcz przeciwnie.
- Przyjeżdża gwiazdorzyna i cały szpital staje na głowie - rzekł, ku wielkiemu niezadowoleniu Connie. - Mogli by nie robić z tego takiej szopki. W końcu to zwykły człowiek, tylko trochę bardziej bogaty i rozpoznawany, ot co!
Lena bardzo się z nim zgadzała i zauważyła to już pierwszego dnia. Wtedy to nawiązała się miedzy nimi jakaś dziwna więź sympatii, co nie zachwycało matki Leny, która będąc tradycjonalistką, nie wyobrażała sobie Summer jako pielęgniarza. A już tym bardziej przebywającego w towarzystwie jej córki.
- Widzisz! - powiedziała uradowana Lena, świdrując oczami przyjaciółkę - Dzięki, Summer! Jesteś najlepszy.
Summer mrugnął do niej, wychodząc. Przepadała za nim.
Kilka godzin później Connie była już w swoim żywiole. Jak tylko na korytarzu rozpętał się hałas, Denise wbiegła do pokoju Leny, piszcząc "Już jest! On tu jest!". Blondynka z krzykiem wpadła do łazienki, by poprawić fryzurę i makijaż, co Lena skomentowała jedynie głośnym śmiechem.
W planach odwiedzin było na początek obejście wszystkich pokojów, krótka pogawędka na osobności, po czym muzyk miał dać mały koncert w sali spotkań, która była jedyną mogącą pomieścić tak wielu ludzi. Lena na samą myśl o spotkaniu traciła cały humor.
- Connie? - zawołała, podnosząc się. Jej przyjaciółka nadal tkwiła w toalecie - Zapomniałam, że muszę iść po zastrzyk do pielęgniarek. Zajmie mi to najwyżej kilka minut, zaraz wrócę.
Oczywiście nie było mowy o żadnych lekach. Był to najzwyczajniej w świecie jej ulubiony wykręt z nie ciekawych sytuacji. Wciągnęła trampki na bose stopy i ulotniła się, zanim Connie była w stanie ją zatrzymać.
Nie mając gdzie się udać, poszła do dyżurki pielęgniarek, gdzie siedział Summer, przerzucając bezmyślnie papiery.
- Co, też się ukrywamy? - zapytała, siadając obok.
Nie musiał odpowiadać.
- Connie bardzo się napaliła na te odwiedziny - zaśmiała się.
- Tak jak większość pielęgniarek. Na litość boską, one mają już mężów i dzieci, a piszczą jak nastolatki na samą myśl, że on zaraz tutaj wejdzie!
Summer potrafił rozbawić ją swoim stylem bycia nawet w najgorszej sytuacji. Dziękowała mu za to każdego dnia.
W dyżurce spędziła dwadzieścia minut i upewniając się, że Murs wyszedł już z jej pokoju, wbiegła tam, udając zmęczoną.
- O nie! Już poszedł? - powiedziała zrezygnowana, opadając na łóżko.
Connie nie ruszała się i nie mrugała. Najwidoczniej doznała kompletnego szoku, stając ze swoim idolem twarzą w twarz.
- On... On jest niesamowity! - zdołała jedynie wypowiedzieć.
Dopiero po minucie zerwała się.
- Mam z nim zdjęcie, popatrz! - pisnęła, wysuwając w stronę przyjaciółki swój telefon.
- Kolejne? I nadal się tak cieszysz, jakby to było pierwsze.
Spotkanie z wszystkimi zajęło gwiazdorowi mniej więcej trzy godziny. Connie z ogromnym żalem musiała wrócić na zajęcia, co pewnie było jedną z trudniejszych decyzji jej życia. Lena natomiast dyskretnie przyglądała się Ollemu zza przymkniętych drzwi, kiedy ten podpisywał się Denise na bluzeczce jej ukochanego misia. Był to bardzo miły widok, przypatrywać się Des tak bardzo szczęśliwej. Mała miała złośliwego raka żołądka i mimo tego, iż Lena nie dopuszczała do siebie złych myśli, wiedziała, że dziewczynce nie pozostało już zbyt dużo czasu. W ciągu dwóch miesięcy zdążyła już pokochać dziewczynkę jak siostrę i nie wyobrażała sobie straty jej... straty na zawsze.
Murs, zabawiając dziewczynkę, podkładał głos, ruszając misiem, co Denise odebrała z wielkim zachwytem. Lena nie mogła oprzeć się pokusie uśmiechnięcia się.
Kiedy dwadzieścia minut później Olly Murs usiadł na specjalnie przygotowanym miejscu, a wokół niego zjawili się dwaj ciemnoskórzy faceci i muzyk z gitarą było już wiadomo, że mini koncert właśnie się zaczyna. Wszyscy pacjenci, ich najbliżsi, których nie było zbyt wielu z powodu ograniczonego miejsca, personel szpitalny i sam ordynator oddziału, zgromadzili się już w sali. Brakowało jedynie jednej osoby, ale w końcu obecność nie była obwiązkowa. Lena siedziała w swoim pokoju, próbując jakoś zagłuszyć muzykę, która dochodziła z sali. Fakt, że znajdowała się kilka metrów dalej wcale nie ułatwiał sprawy.
Znudzona ciągłymi próbami szukania innego zajęcia, wyszła na korytarz i wiedziona dźwiękami gitary dotarła na spotkanie z gwiazdą. Zatrzymała się w drzwiach i oparła prawym ramieniem o ich futrynę. Właśnie wtedy rozbrzmiały pierwsze akordy "Dear Darlin' ". Dziewczyna spojrzała na pogrążoną w skupieniu twarz Ollego i na chwile ich spojrzenia się spotkały. Lena odwróciła szybko wzrok, czując, jakby zdradziła sama siebie. Piosenka była jedną z tych, w których można się bezgranicznie zakochać, o czym doskonale wiedziała. Wtedy przypomniała sobie coś, co podświadomie zanotowała, a co wypadło jej z pamięci. To właśnie "Dear Darlin' " emitowało radio w poczekalni jej lekarza, kiedy dowiedziała się o nowotworze i wybiegła z gabinetu.
Jej serce zabiło mocniej. Głos Mursa stał się nagle tak odległy i mniej realny, jakby słyszała go przez bardzo grubą ścianę. W oczach miała łzy. Nie chciała kojarzyć jej z chorobą. Była piękna.
Kiedy znów spojrzała w stronę prowizorycznej sceny zauważyła uśmiech na twarzy chłopaka. Mimo, że nie pochwalała jego zachowania "pod publikę", to był utalentowany, z czego zdawała sobie sprawę od samego początku.
Ostatnią piosenką było "Heart Skips a Beat". Lena kojarzyła ją jako tą, przy której Connie lubi skakać po łóżku i drzeć się wniebogłosy do szczotki, udając, że to mikrofon, a ona jest wielką gwiazdą i ma przed sobą kilku tysięczną publikę. W rzeczywistości Connie zupełnie nie potrafiła śpiewać, a to, co z siebie wydawała mogło przypominać odgłosy godowe jakiś ssaków żyjących w puszczy. Lena próbowała jej to kilkukrotnie powiedzieć, oczywiście zawsze delikatnie, ale jej przyjaciółka miała to kompletnie gdzieś.
Kiedy już piosenka dobiegała końca, a Olly był najwidoczniej w świetnym humorze Lena kątem oka zobaczyła coś, co zmroziło jej krew w żyłach.
Stojąca po lewej Denise zachwiała się delikatnie, po czym upadła na podłogę, mdlejąc. Lena ruszyła biegiem w jej stronę, krzycząc coś, co miało przypominać "Odsuńcie się!". Padła przy niej na kolana od razu sprawdzając, czy mała oddycha. I kiedy już miała się podnieść, słysząc za plecami głos lekarza uderzyła tyłem głowy w coś bardzo twardego. Nie spuszczając wzroku z zamkniętych oczu Denise, spróbowała chwycić ją na ręce, co udaremniły jej silne, męskie ręce należące do... Ollego Mursa. Ollego Mursa, z którego nosa płynęła strużka krwi. Ollego Mursa, któremu przez przypadek chyba złamała nos.
______________________________________________________
Witam Was serdecznie.
Pisanie pierwszego rozdziału przyniosło mi wiele radości i mam nadzieję, że Wam też się udzieli, kiedy będziecie go czytać.
Będę wdzięczna za każdy komentarz a przede wszystkim za uśmiech, o ile taki u Was zagości.
Trzymajcie się zdrowi
Love,
Lena x